Z chemią za pan brat!

      W środę 13 lutego, tuż przed świętem chorych umysłowo ( patrz str. z artykułem Michała) pewna grupa uczniów naszej szkoły, w związku z projektem Crossnet, pojechała na lubelski UMCS na pokazy chemiczne, które się tam miały odbyć. Razem z nami pojechali znani i lubiani nauczyciele: pan. G. Kocanda i pani Wołoszun. Wyjazd ten miał pomóc nam zapewne w wyborze ścieżki przyszłej edukacji... ale tym sobie nie zawracaliśmy głowy. Po prostu tam byliśmy i albo się przysłuchiwaliśmy wywodom albo... tym też sobie nie zawracaliśmy głowy. Ponieważ prawdopodobnie byłem jednym z tych, którym udało się utrzymać w miarę przytomny wyraz twarzy, poproszono mnie o zapisanie relacji z tej całej imprezy.

      Kiedy już wszyscy zajęliśmy miejsca w busie, pojechaliśmy do miejsca, gdzie groziło nam poparzenie kwasem mrówkowym i napromieniowanie światłem ultrafioletowym, czyli do Wydziału Chemii UMCS.

      Na samym początku zostaliśmy uraczeni ponad godzinnym wykładem pana prof. Nazimka o paliwach- dzisiejszych i tych jutra. Niektórych bardziej zaciekawiła kawa pani Wołoszun, innych laptop pana profesora, jeszcze innych to, co mówił. Ja należałem do wszystkich grup... Ostatecznie skończyło się podsumowaniem wad i zalet przedstawianych rozwiązań. Co ciekawe, wykład był tak wygłoszony, że niektórych mógł zachęcić raczej do ekonomii niż chemii.

      Po krótkiej przerwie i poczęstunku, zostaliśmy oprowadzeni po szóstym piętrze gmachu, gdzie mieścił się zakład dydaktyki chemii. Chociaż to, co widzieliśmy, było bezsprzecznie ciekawe, to konia z rzędem temu, kto zapamiętał jedną czwartą wyjaśnianych nam terminów chemicznych i metod ich zastosowania. Ja przy takim zakładzie pozostałbym pieszy ;]. Ale nikt mi nie powie, że otrzymywanie paliwa do ogniwa wodorowego niemal dosłownie z powietrza nie jest ciekawe i zaskakujące, a nad tym właśnie pracują chemicy zajmujący się odtworzeniem fotosyntezy w warunkach laboratoryjnych od zera albo nad utylizacją dwutlenku węgla do związków metanolu.

      Po obejrzeniu niemal wszystkiego, co było do obejrzenia, nadeszła pora na to, o czym pisałem na początku artykułu (groźba oparzenia kwasem metanowym lub zatrucia tlenkiem siarki...), czyli na pokazy chemiczne w ścisłym tego słowa znaczeniu. Zobaczyliśmy, czemu spalanie zasiarczonego węgla szkodzi roślinom i czemu związki azotu są takie groźne. Czemu kwaśnym deszczom należy jak najusilniej zapobiegać i tak dalej... wszystko okraszone butelkami z odczynnikami i probówkami- chemia w postaci, o jakiej się marzy już parę dni po wyjściu poza kraty swoje dziecinnego łóżeczka. Muszę przyznać, że pani Kloc, tak jak profesor Nazimek znali się na rzeczy i nie pozwalali na zbytnie zajęcie się swoimi sprawami. Przy czym pani Kloc szybciej zauważyła senne miny...

      Zbliżam się już do końca. Pozostała jeszcze wizyta w restauracji McDonald's, ale powiedzcie z ręką na sercu- kogo interesuje, co zamówiła pani Wołoszun czy inni widzowie pokazu? Mnie zbyt bardzo zafrapowało to, że skład mojego napoju na drogę bardzo przypominał nazwy substancji, jakie uczeni z uniwersytetu nam przedstawiali... więc tak jak wszyscy inni spłukałem gardło nie najlepszą, ale w miarę znajomą składowo Colą.

      Ogólnie rzecz mówiąc- było ciekawie. Było bardzo ciekawie, nikt nie zasnął (chociaż napisy na ławkach mówiły, że w przeszłości się takie rzeczy zdarzały) i znacznie bardziej poważnie, niż to przedstawiłem. Ominąłem wiele spraw, którym ominięcia prawdopodobnie nie wybaczyłby mi ani profesor Nazimek, ani pani Madziar. Ale jeśli tylko wczytacie się w moje, mocno pokrętne słowa, dotrzecie do wszystkiego, co chciałem wam powiedzieć- chemia nie jest aż tak nudna, jak ją opisują nienawistni ludzie w podręcznikach. Może być bardzo ciekawa i jeszcze bardziej użyteczna. Wystarczy trochę wyluzować...

Łukasz Sobiecki

powrót powrót...